Wykorzystujemy pliki cookies do poprawnego działania serwisu internetowego, oraz ulepszania jego funkcjonowania. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej.
Data publikacji: 18.02.2015 A A A
Mistrz drugiego planu.
Magdalena Rataj - Kugler

Maklakiewicz to legenda. Nie ma chyba wielbiciela kina w Polsce, który nie znałby tego nazwiska. Pierwsze skojarzenia są jednak pejoratywne: PRL-owski bon vivant spod budki z piwem; niebieski ptak, wiecznie pijany na planie; przyjaciel naczelnego alkoholika filmu polskiego – Himilsbacha. Ale ten aktor o melancholijnej twarzy i oczach kryjących smutek całego świata składał się z niejednej warstwy. Wiele powstało już o nim książek i pewnie wiele powstanie. Jednak nigdy za dużo biografii, które starają się walczyć ze stereotypami i obalają obiegowe opinie zbudowane po obejrzeniu dwóch czy trzech filmów. Marta Maklakiewicz, córka, wpisuje się w ten nurt „biografii obalających”. Swoją książką stara się pokazać, że Maklak to nie tylko inżynier Mamoń (jak genialna rola by to nie była) czy demoniczny Doktor Plama.


Bo Maklakiewicz to postać złożona. Z jednej strony bez niego każda komedia PRL-u byłaby tragedią – i taką poniekąd się stawała. Bo Maklakiewicz humorem przypominał raczej smutnego klauna, Arlekina o wrażliwej duszy niż bezmyślnego nadwornego błazna. To dzięki niemu odżyło w wielu filmach Gogolowskie „Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”. Uwielbiał rozśmieszać, ale jego domeną był angielski humor, a nie komedia slapstickowa. Z drugiej strony każdy psychologiczny dramat gdy tylko się Maklak pojawił na ekranie, nabierał oddechu i lekkości. Teksty pisane przez scenarzystów nigdy nie były dla niego dość dobre, z tego powodu wiecznie improwizował i dodawał coś od siebie. Wspaniała scena z „Rejsu”, dotycząca polskiego kina, stanowiąca pastisz na samego siebie i na film, w którym grał, była w całości wymyślona przez Maklaka i zagrana tylko ten jeden raz, bez klapsów i montażu.

 

Maklakiewicz zagrał w ponad stu filmach. Wcześniej jego kariera teatralna rozwijała się w szybkim tempie, ale aktor nigdy nie pałał miłością do teatru. Nie lubił powtarzania co wieczór tej samej kwestii. Co więcej, bardziej satysfakcjonowały go role drugoplanowe, ba, epizodyczne. A to dlatego, że nie trzeba było uczyć się roli i można było popołudniu, po próbie a przed przedstawieniem, popić z rozwiedzioną koleżanką. Tę i inne anegdoty przytacza Marta Maklakiewicz w swojej książce, która nie jest w zasadzie biografią sensu stricto. Nie ma w niej żadnej linearności, a historii o ojcu jest tyle samo (jeśli nie mniej) niż o córce. Ale zagłębiając się w lekturze szybko odgadujemy, jaki jest powód takiego podejścia do tematu. Wpływ ojca na życie dzieci jest zazwyczaj niebanalny. I tak też tutaj się stało, tyle że wpływ odegrał ojciec nieobecny. Wybory rodziców nie pozostają bez wpływu na dzieci i tego stara się Marta Maklakiewicz dowieźć. Obecność ojca w jej życiu łatwo można nazwać skapywaniem – dostawała okruchy, kropelki i do tego nie zawsze były to słodkie wspomnienia. Maklakiewicz jako ojciec właściwie nie istniał. Jego skomplikowana osobowość, wieczne poszukiwania czegoś nieuchwytnego, skłonność do alkoholu na pewno nie ułatwiały tworzenia „podstawowej komórki społecznej”. Właśnie, alkohol… W oczach wielu, Maklakiewicz to opój, alkoholik i degenerat . Ale uzależnienie Maklakiewicza wydaje się po przeczytaniu książki sprawą wtórną, lekarstwem na bolączki duszy i na zatarcie wspomnień ze stalagu i z partyzantki. Alkohol pomagał odnaleźć się w rzeczywistości, w której żyć trzeba, jak Pan Bóg przykazał, co dla wolnego ptaka, którym był aktor, musiało być nie do zniesienia. Pomagał też odnaleźć się na planie, na którym artysta spinał się i usztywniał, woląc improwizacje i błyskotliwe mowy rodem ze SPATiFu.

 

Znajomi wspominają go jako muzyka-pianistę, scenarzystę filmów, które nigdy nie powstały, anegdociarza o niesłychanej charyzmie. Ale w filmie nigdy nie zagrał żadnej głównej roli w cenionym filmie. Jest znany albo z dużych ról w niepoważnych filmach, albo… genialnych epizodów w filmach poważnych. Mało kto pamięta, że zagrał aż w pięciu filmach Wojciecha Jerzego Sasa, a w dwóch u Konwickiego. Garstka pewnie wspomina go jako tragicznego tancerza…. W Polskich drogach, gdzie wykonuje swój ostatni danse macabre do muzyki Schumanna. Maklakiewicz miał charakterystyczny sposób grania i nie zamierzał go zmieniać, a reżyserzy którzy z nim pracowali musieli się godzić na jego inwencję i wkład w scenariusz. Zawsze jednak wychodziło im to na dobre. Tworzył niezwykle barwne tło, ale nigdy mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, nie czuł pociągu do odgrywania ról dramatycznych, romantycznych bohaterów, oddanych idei. Sam opowiadał, że „pracuje na pół etatu”. Nie przywiązywał wagi do pieniędzy, związków, obowiązków, powinności. Urodzony żeby tworzyć.

 

Oprócz tych okruchów wspomnień zawartych w książce, poznajemy samą córkę aktora. Snuje ona opowieść o swoim życiu, okraszoną anegdotami i opowiastkami z Polski i ze świata, w którym przyszło jej przez długi czas żyć – z Ameryki. Są one o tyle ciekawe, że taka Ameryka, jaką opisuje autorka, dziś już też praktycznie nie istnieje, tak, jak nie istnieje świat bohemy Maklakiewicza i Himilsbacha. Jeśli obietnice autorki dotyczące starań o przywrócenie pamięci ojca się spełnią, wkrótce znów usłyszymy o Maklakiewiczu. Czekamy z niecierpliwością!

Podziel się treścią artykułu z innymi:
Wyślij e-mail
KOMENTARZE (0)
Brak komentarzy
PODOBNE TEMATY
Wiatr: Zasypie wszystko, zawieje... /recenzja/
59. edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego otworzyła premiera ...
Wojna polsko- ruska: Nie ma róży bez ognia /recenzja spektaklu/
Bez Silnego? Bez osiedla? Bez… facetów? Spektakl Pawła Świątka ...
Bohemian Rhapsody: Królowa była tylko jedna /recenzja filmu/
Bizancjum Jej Królewskiej Mości ocalone, ale chyba zbyt wielkim ...
Akademia Pana Kleksa w Teatrze Nowym w Krakowie: Witajcie w nowej bajce /recenzja spektaklu/
Pan Kleks znowu wystrzelił w kosmos, nabrał kolorów i ogłasza ...