Bez Silnego? Bez osiedla? Bez… facetów? Spektakl Pawła Świątka wywraca powieściowy świat Masłowskiej do góry nogami. Przewrotka to efektowna, stylowa, a chwilami nawet brawurowa.
Maturzystka z blokowiska bierze pisarski odwet na rzeczywistości. Wytęża słuch i wyostrza wzrok, aby przepisać, rozpisać, nadpisać najbliższe otoczenie. Świat spowszedniały, szary, monotonny, który wydaje się antytezą wzniosłej literackości. Trzeba brodzić po kałużach z flegmy, wymiocin oraz innych płynów ustrojowych rozpylanych przy osiedlowej ławce. Ale to pozory. Toksyczna rzeczywistość sama w sobie jest przecież poezją; wulgarną, ludyczną, ale jednak poezją. Każda kałuża wcześniej czy później stanie się rozlewiskiem liryzmu. Rzecz w tym, aby w nich nie utonąć.
Raport z żeglugi Statkiem pijanym
Na szczęście Dorota Masłowska była zdolną pływaczką. Po przeprawie przez brudny akwen blokowiska, wypłynęła na bardziej szerokie wody. Dla potomnych i ziomali zostawiła zaś jedyny, niepowtarzalny, ale i niepodrabialny raportem z młodzieńczej żeglugi. Powieść “Wojna polsko -ruską pod flagą biało- czerwoną” nawet, jeśli dzisiaj wydaje się tylko osiedlowym remiksem „Statku pijanego”, stanowi cenne świadectwo literatury przezwyciężającej rzeczywistość. Dalsza sfera adaptacji tego triumfalnego gestu przypomina tylko laboratoryjne rozcieńczanie roztworu. Nabiera on większej przejrzystości, ale jakby traci pierwotną moc oddziaływania.
Debiut Masłowskiej doczekał się więc frenetycznej ekranizacji oraz barwionych na różne konwencje spektakli teatralnych. Ostatnia z nich trafia na krakowską Scenę MOS w 17 rocznicę skoku autorki na głęboką pisarską wodę. Czy tym razem doszło do rozcieńczenia? I tak i nie. Tak, gdyż twórcy spektaklu – reżyser Paweł Świątek i dramaturg Mateusz Pakuła dokonali sporych skrótów w lekturze źródłowego tekstu. Nie, bo ta „Wojna” jest chyba najmniej oczywistą z dotychczasowych adaptacji. Spektaklem, który cudzysłów literackości zamienia na cudzysłów teatralności. Wzmacnia dystans, sztuczność, umowność, jakby wspomniane bagienko oryginału było stawem z baśni braci Grimm. Albo reklamy środków piorących. O różanym zapachu.
Blokers czekający na Becketta
Masłowska jest zadowolona, ba!, zachwycona. Tak przynajmniej wynika z Facebookowego wpisu autorki tuż po krakowskiej premierze. Trud przeniesienia młodzieńczej rebelii na scenę zyskał uznanie osoby, która o źródłowej książce wie najwięcej. Sukces tym bardziej zaskakujący, iż Świątek i Pakuła nawet nie starają się z tego typu wiedzy robić użytku. Czytają Masłowską w całkowitym oderwaniu od społeczno- pokoleniowych konotacji. Zamiast markować pływacką technikę, po prostu zanurzają teatralny batyskaf na maksymalną głębokość i chowają peryskop.
Na scenie nie uświadczy się żadnej namiastki wspomnianego osiedlowego rozlewiska. Wręcz przeciwnie. Jest abstrakcyjnie, sterylnie, a do pewnego momentu nawet czysto i schludnie. Usłana różami sceneria bardziej przypomina tło beckettowskiego teatru absurdu. Zwłaszcza, iż postaci dramatu są na niej rozstawione niczym pionki na szachownicy.
Redukcja gadki- szmatki
Estetyką uporządkowanego świata spektaklu rządzi camp. I to camp także w warstwie tekstylnej. Na scenie trwa bowiem godna Jeana Paula Gautiera i Vivian Westwood rewia mody. Nie tyle z powieściowych wyborów miss, co baśni o księżniczkach i królewnach w popowej, punkowej, clubbingowej oprawie. Jest szyk. Jest, kiczowata, ale jednak elegancja. Jest kobiecość. Bo tu powieściowego Silnego zastępują i wyręczają kobiety.
Polecamy temat: Wojna polsko-ruska: Silne kobiety opowiadają o Silnym >>
Masłowska relacjonowała osiedlowy spływ przy pomocy rozgorączkowanej jaźni samca afla. Powieściowy Silny żył poczuciem plemiennej wspólnoty, odbierał otoczenie przez pryzmat używek i chuci, wreszcie kojarzył wszystko ze wszystkim w językową pętlę, stopniowo zaciskaną na szyi czytelnika. Pod tym względem twórcy krakowskiego spektaklu stosują daleko posuniętą redukcję. Nie tylko odfiltrowują mętną gadkę- szmatkę bohatera, lecz całkowicie zmieniają perspektywę spojrzenia. Podmiot zostaje uprzedmiotowiony, Silny – zdeatomizowany.
Bravo Girls mają głos
Punktem odniesienia adaptacji nie jest zatem demiurgiczna tożsamość męskiego podmiotu, tylko obiekt jego rozkojarzonych opowieści. Rozszczepione cząsteczki narracji krążą wokół kilku postaci kobiecych, przemawiających w imieniu i swoim i Silnego. Powieściowe bohaterki w spektaklu wysuwają się na pierwszy plan, mimo iż nadal więzi je wyobraźnia szowinistycznego narratora.
Siłą stwórczą debiutu Masłowskiej był język, bardziej poetycki niż prozatorski, giętki do granic lingwistycznych możliwości. Sama autorka w chwili publikacji utworu mówiła o połączeniu „Bravo Girl” z „Naszym dziennikiem”. W nowej wersji teatralnej, „Wojna” zachowuje własny, wewnętrzny rytm językowy. Świątek wraz z Pakułą mocno jednak szatkują powieściowy słowotok. Tak, aby każda z kobiecych postaci miała odpowiednią, podkreśloną muzycznym przerywnikiem, ekspozycję.
Mentalne dresiarstwo
Zaskakujące, jak ta niegdyś szokująca nowomowa spowszedniała, by nie napisać – awansowała. Inna sprawa, że Świątek i Pakuła dobierają z powieściowego strumienia świadomości przykłady uniwersalne i ponadczasowe. Z jednej strony – agresja i pogarda wobec wszystkiego, co obce, inne, nieprzystające do normy (szokująca scena z ojcem niepełnosprawnych dzieci), z drugiej – sprowadzony do absurdu język kolorowych pism, mas mediów, a także politycznej agitki. Świątek i Pakuła nie zapominają przy tym o komicznym wymiarze świata kreowanego na kartach powieści. To przecież galeria karykaturalnych postaci, demaskowanych przez ograniczone horyzonty myślowe i raz pretensjonalne, a raz ostentacyjnie wulgarne wyznania.
Cała ta paplanina, w zestawieniu ze wspomnianymi kostiumami, przynosi kuriozalny efekt. W stosunku do debiutu Masłowskiej, używano określenia „pierwsza powieść dresiarska”, zaznaczając, iż autorce bardziej chodziło o mentalność niż subkulturę. Spektakl Świątka w pełni oddaje mentalne dresiarstwo oryginału, i to w stopniu niemal behawioralnym.
Sztuka o działaniu odurzającym
Warto zaznaczyć, iż ukazywana na scenie rozprawa (czy raczej szamotanina) z męskim bohaterem nie jest bynajmniej chaotyczna. Całość zmierza ku odpowiednio teatralnej kulminacji. Z bardzo wymownym rekwizytem a’la strzelba Czechowa. To finał, który niektórym widzom może wydać się bardziej logiczny i przekonujący niż obecna w powieści (a także ekranizacji) autotematyczna nadbudowa, związana z osobistą demaskacją autorki.
Wizja Świątka i Pakuły, wsparta bajeczną scenografią Marcina Chlandy i transową muzyką Dominika Strycharskiego, chwilami posiada porównywalne z oryginałem działanie odurzające. Tak intensywny efekt nie zostałby jednak osiągnięty bez drapieżnej i bezkompromisowej gry żeńskiej obsady. To właśnie występujące na scenie aktorki ratują bowiem spektakl przed pułapką przerostu formy nad treścią.
Silne kobiety Silnego
Żeńska obsada tam, gdzie trzeba przedrzeźnia źródłowy tekst, ale i mocno zaznacza barwną osobowość bohaterek. Kobiety Silnego to w spektaklu wyraziste, pełnokrwiste postaci, co istotne, odgrywane wbrew oczywistej wykładni adaptacyjnej „Wojny”. Żadnych osiedlowych heroin kreowanych metodą Stanisławskiego. Sfera teatralnego sacrum zostaje zachowana. I efektownie sponiewierana w starciu z językowym profanum Masłowskiej. Nie bez przymrużenia oka.
Sporą część ciosów w tej konfrontacji przyjmuje na siebie fenomenalna Katarzyna Zawiślak- Dolny. Aktorka ani na chwilę nie porzuca emploi zjawiskowej diwy, filtrując przez nią rozmaite groteskowe wzorce męskich i damskich postaci. Zawiślak- Dolny jest Silnym i Silną tego spektaklu. Co nie znaczy, iż reszta obsady ustępuje pod względem ekspresji włożonej w role.
Na tym tle wyróżniają się zwłaszcza Marta Waldera i Karolina Kazoń. Ich aktorskie kreacje to dwa bieguny obecnej w sztuce przerysowanej kobiecości – kibolska krzykliwość i pensjonarska zgrzebność. Obie sprowadzone do zestawu póz, które determinuje albo czysta biologia albo pseudointelektualny snobizm. W tego typu fragmentach ujawnia się iście gombrowiczowska warstwa dzieła Masłowskiej. Zarówno przez obsadę, jak i twórców spektaklu należycie uwydatniania.
Ze starcia z blokerską zawiesiną, teatr wychodzi więc poobijany, ale niezwyciężony. Brutalny, przyziemny świat zostaje na scenie, choć na chwilę, pokonany i zaklęty w sztucznej, przesadzonej inscenizacyjnie formie teatralności i symboliki. Nurkowanie w szambie, niczym w „Trainspotting”, okazuje się podwodną odyseją po cieszących oko głębinach. Czerwonych nie tylko od róż, ale też ognistych kreacji aktorskich. Ostrożnie, można się poparzyć!
Premiera spektaklu odbyła się 2 marca na Scenie MOS Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie.
Tekst: łb