59. edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego otworzyła premiera jednego z najbardziej głośnych dokumentów ostatnich lat. Głośnego dosłownie, gdyż w filmie Michała Bielawskiego halny nie tylko sieje spustoszenie, ale i mocno nadwyręża słuch.
Dyspozytorka numeru alarmowego odbiera niepokojące zgłoszenie. Rozmówca chce targnąć się na swoje życie. – Pana nazwisko? – pyta. – Nieważne – słychać w odpowiedzi. Nieważne wobec tego, co stoi za grasującym na Podhalu seryjnym samobójcą. A stoi żywioł przewracający drzewa jak piórka, paraliżujący ruch na ulicach i górskich przełęczach, przede wszystkim jednak mieszający w umysłach okolicznych mieszkańców. Halny wreszcie doczekał się filmu, który pokazuje skalę jego majestatycznego piękna i zarazem niszczycielskiej siły.
Dokument katastroficzny
Zapis wspomnianej wyżej, autentycznej rozmowy otwiera „Wiatr” z godnym Hitchcocka suspence’m. To zabieg jak najbardziej celowy. Reżyser Michał Bielawski wpisuje bowiem swój film w określoną konwencję, tytułując całość thrillerem dokumentalnym. Podobne hybrydy reporterskiej pracy z elementami, mocno stylizowanego, kina gatunkowego można było dotąd spotkać głównie w anglosaskiej kinematografii („Cropsey” Zemanna i Brancaccio, „Nightmare” Ashera). Na rodzimym gruncie wciąż jednak stanowią unikat. W przypadku „Wiatru” tym bardziej cenny, iż film opowiada o zjawisku w 100 procentach lokalnym, niepowtarzalnym, wpisanym w DNA ziemi na granicy dwóch państw. Stąd polsko- słowacka współpraca przy produkcji dokumentu.
Polecamy temat: Bohemian Rhapsody: Królowa była tylko jedna /recenzja filmu/ >>
„Wiatr” wypełniają zatem sekwencje, jakich nie powstydziłoby się hollywoodzkie kino grozy. Ekipa Bielawskiego jeździła na Podhale kilka lat, aby uchwycić na taśmie filmowej aktywność tytułowego bohatera. Dzięki kompilacji różnych ujęć powstała przyprawiająca o gęsią skórkę rejestracja potęgi żywiołu. Z halnym nie ma żartów. To naprawdę destrukcyjna siła, która na dodatek świdruje uszy złowrogą symfonią świstów. Bielawski pozwala zaznać jej w pełnym, ogłuszającym natężeniu. Pod tym względem „Wiatr” jest nie tyle thrillerem, co kinem katastroficznym.
Życie w oku cyklonu
Podhalańskie wojaże Bielawskiego nie kończą się na efektownej dokumentacji samego żywiołu. Wśród mieszkańców Podtatrza reżyser odnalazł bowiem wyrazistych bohaterów drugoplanowych. Takich, którzy są skłonni rzucić halnemu wyzwanie. Jak uduchowiona poetka Teresa, krocząca przez śnieżną zawieruchę z piłą tarczową w ręku. Jak Staszek – baca, który mimo kolejnych ciosów od żywiołu pielęgnuje rodzinne gospodarstwo. Jak Ewa – ratowniczka medyczna, mająca do czynienia z psychosomatycznymi objawami halnego typu deliryczny szał, samobójcze myśli czy atak paniki. Dla każdej z tych postaci tytułowy wiatr jest czymś innym, ale każda na swój sposób wydaje się funkcjonować z nim w swoistej symbiozie.
Ten obraz paradoksalnej harmonii między naturą a człowiekiem, związku bardziej z rozsądku niż miłości, czyni z filmu Bielawskiego coś więcej niż kolejny odcinek „Zabójczej pogody”. Widz ogląda codzienną egzystencję w oku cyklonu, gdzie życie dzieli się na „przed” i „po”. Gdzie po nocy przychodzi dzień, niszczeniu – budowanie, strachu – spokój wewnętrzny. Nawet, jeśli wcześniej wszystko zasypie i zawieje. Od czego w końcu piła tarczowa?
Polska premiera filmu „Wiatr” otworzyła 59. edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego, który potrwa do 2 czerwca. Film trafi do oferty stacji HBO 7 lipca.
Tekst: łb