Pan Kleks znowu wystrzelił w kosmos, nabrał kolorów i ogłasza nabór do Akademii. Tyle, że w oprawie godnej filmów nie Andrzeja Gradowskiego, tylko Luca Bessona!

Pan Kleks. Guma balonowa dla oczu i uszu z okresu późnego PRL-u. Utrwalony na celuloidzie, pielęgnowany przez lata smak dzieciństwa. Filmowy bryk, który okazał się larger than szkolna lektura. Dostojny Piotr Fronczewski, lista przebojów z wierszyków Brzechwy, heavy-metalowe wilki i ogólna nostalgia za czasami, gdy kram Krzysztofa Gradowskiego był czymś więcej niż tylko pchlim targiem niskobudżetowych efektów. Nie da się bowiem ukryć, iż filmowa adaptacja „Akademii Pana Kleksa” traci powab dla wszystkich powyżej rocznika 80. Ciężko do żucia Kleksowej balonówki przekonać dzieciaki, które codziennie mają do dyspozycji tysiące bajkowych smaków. Z rozpuszczalnym Harry’m Potterem na czele.

Lewitujący Kleks praktykuje zen

Misja przeniesienia pana Kleksa w nowe tysiąclecie wydaje się zatem skazana na niepowiedzenie. Albo grać na sentymentach albo stworzyć umowną adaptację samej książki, oderwaną od „ejtisowych” wibracji. Teatr Nowy w Krakowie wybrał wyjście pośrednie. Ryzykowne, ba, nawet nieco asekuranckie (jak dzieciaki nie załapią, rodzice docenią), ale jego finalny efekt… zaskakuje pozytywnie. Balonówka zyskała nowy smak, lecz to wciąż bajeczny produkt.

… bajeczny także dla widzów dorosłych. Reżyser całości – Piotr Sieklucki poszedł va banque i puścił wodze niekoniecznie dziecięcej fantazji. Ta Akademia Pana Kleksa posiada campową, hiperkolorową estetykę, której nie powstydziłby się Luc Besson (w zakresie „Piątego elementu” i „Valeriana”). Okalające widzów kosmiczne animacje, rewia strojów rodem ze skarbnicy Jeana Paula Gautiera (autorstwa Łukasza Błażejewskiego), wreszcie rozpisana na wiele punktów teatralnej przestrzeni, łącznie z widownią, dynamiczna akcja. Jeśli dodać do tego nową koncepcję postaci Ambrożego Kleksa – tutaj przypominającego lewitującego mistrza zen o zwichrowanej osobowości, całość dość radykalnie porzuca klimat filmowego pierwowzoru.

King Bruce Lee, Akademii mistrz

Taki zabieg zaboli zdeklarowanych fanów Kleksa- Fronczewskiego. W tym szaleństwie jest jednak jakaś metoda. Tym bardziej, iż Sieklucki nie do końca zapomina o urokliwym Kleksie z lat 80. Reżyser puszcza oko do starszej publiczności już na początku, gdy Pan Kleks na przywitanie parafrazuje hit Franka Kimono “King Bruce Lee karate mistrz”. Ze spuścizny Andrzeja Korzyńskiego (kompozytora kultowego soundtracku filmowej Akademii) czerpie pełnymi garściami warstwa muzyczna spektaklu. Tętniąca syntezatorową, zaktualizowaną o elementy techno i electro, rytmiką. Zawierająca nie tylko wspomniane „covery” Brzechwy, ale też nieśmiertelne hymny z innych filmów o Kleksie – „Meluzynę” i „Ratujmy kosmos” (świetnie zaśpiewane przez debiutującego Bartosza Jankowskiego).

Spektakl Siekluckiego to zatem wyborna zabawa, jeśli chodzi o śledzenie tego, jak twórcy radzą sobie z kolejnymi elementami literackiego/ filmowego pierwowzoru. Większość pomysłów inscenizacyjnych rozbraja, śmieszy, a chwilami i zachwyca, część (jak komputerowe animacje) wydaje się zbyt efekciarska. Ale to tylko krótkie momenty w galopującym przed siebie kalejdoskopowym widowisku. Zgodnie z maksymą Młodego Zielarza – “biegać, skakać, tańczyć, pływać”.

Dzieci mają głos

Powyższe uwagi rzecz jasna dotyczą osób, które pamiętają jeszcze smak Kleksowej balonówki. Nie należy jednak zapominać, iż spektakl w Teatrze Nowym powstał z myślą o szkolnej widowni. Odbiorcach szczególnie wymagających, jeśli chodzi o serwowane treści. Im nie można tak po prostu odgrzać kotleta podróży sentymentalnej.

Polecamy temat: Jak Cleo sprawdziła się w dubbingu filmu „Panda i afrykańska banda”? Przekonajcie się sami! >>

Na podstawie reakcji obecnych na premierze dzieci, trzeba przyznać, iż Sieklucki chyba znalazł klucz do wyobraźni tej części widowni. Sadzając małolatów na poduszkach tuż pod sceną, emitując nad głowami mydlane bańki, inicjując rozmowy, zapraszając do wspólnej zabawy w rzut kolorowym glutem, a także wysyłając pana Kleksa do magicznej kuchni, gdzie na porządku dziennym są prestidigitatorskie sztuczki.

Ludzkie oblicze Ambrożego

Kontakt z dziecięcą publicznością nie byłby tak żywy, gdyby nie grający Pana Kleksa Tomek Schimscheiner. To jedna z tych kongenialnych decyzji obsadowych, która zaskakuje oczywistością. Schimscheiner nie musi w ogóle mierzyć się z legendą Fronczewskiego. Na scenie od początku jest Ambrożym Kleksem – rozgorączkowaną, nawiedzoną, natchnioną postacią, która nadużywa piegów i kursuje do chyba wszystkich możliwych miejsc widowni. Nie ma mowy o dystansie, ani granicach dla aktorskiej frenezji. Trzeba założyć gumową rękawiczkę na głowę? Korkowiec z piegami się zaciął? Problematyczne zejście z podestu? W każdej chwili można dla pociechy widowni stworzyć małą, slapstikową perełkę.

W kreacji Schimscheinera jest przy tym jakiś drobny rys tragizmu. Widoczny podcast momentów konfrontacji z Golarzem Filipem. Wtedy, gdy okazuje się, że budowany mozolnie autorytet guru został oparty być może na wątłych przesłankach. Ta chwila słabości wprowadza do wizerunku Ambrożego Kleksa jakiś ludzki, mało bajkowy wymiar.

Nowe jest wrogiem naszego?

Schimscheinerowi towarzyszy na scenie w większości młoda, studencka obsada, która przekonująco wywiązuje się z aktorskich (i tanecznych) zadań. Podwójną rolę – doktora Paj Chi Wo i Golarza Filipa kreuje niezawodny Jacek Strama. Uwagę zwraca niezwykle kinetyczna choreografia autorstwa Karola Miękiny. Sam Miękina występuje tu w roli manekina Alojzego, dając prawdziwy popis niezwykle plastycznego ruchu scenicznego.

Wszystko to sprawia, iż „Akademia Pana Kleksa” uwalnia się od ciężaru filmowego klasyka. Tylko, jak na tego typu adaptację zareagują widzowie przywiązani do przekazu pierwowzoru literackiego? Czy środki wyrazu typowe dla współczesnego, multimedialnego teatru nie okaleczą ich wyobrażeń? A co za tym idzie, nie uznają oni całości za szkodliwą i dla swoich latorośli? „Witajcie w naszej bajce” nie dotyczy już „naszej”, ale całkiem nowej bajki.

Premiera “Akademii Pana Kleksa” w reż. Piotra Siekluckiego odbyła się 8 września w Teatrze Nowym- Proxima w Krakowie.

Tekst: Łukasz Badula